Nr 3/2004

PARK I JEGO MIESZKAŃCY

  

Michał Osewski 

  

  

RYBAK

 

 

Rybactwo na terenie WPN ma wielowiekową
tradycję. Potwierdzają to chociażby zapisy XVI-wiecznego Regestru spisania jezior... podające listę gatunków ryb poławianych wówczas w Wigrach i imponującą liczbę 300 toni rybackich w tym jeziorze. Tak dokładny opis dowodzi bardzo dobrej znajomości jeziora przez dawnych rybaków. Wiedza ta była przekazywana i wzbogacana z pokolenia na pokolenie, aż po dzisiejsze czasy.

Jak dawniej rybaczono i co się zmieniło na jeziorach? Z tymi pytaniami i nie tyko udałem się na rozmowę do domu państwa Korsakowskich w Wigrach. Nie bez przyczyny. Jan Korsakowski pracuje jako rybak i już prawie 35 lat prowadzi niewód po licznych toniach Wigier. Gdy mgła jest gęsta jak mleko, to i tak przepłynie kutrem ze Starego Folwarku do Gawrych Rudy nie nadkładając zbytnio drogi. Mieszkająca tam Stanisława Korsakowska, matka pana Jana, pamięta jeszcze dawniejsze czasy, kiedy łowienie wyglądało zupełnie inaczej niż dziś.

  

Pan Jan Korsakowski (fot. M.Kamiński)

  

No właśnie, od kiedy pana rodzina zamieszkuje nad Wigrami?

  

– Jan Korsakowski: Od kiedy to dokładnie nie wiem, ale już od bardzo dawna. Na początku rodzina mieszkała w Magdalenowie, niedaleko cmentarza. Mieszkał tam już mój pradziadek i dziadek, który miał na imię Józef, oraz mój ojciec Henryk.

  

I wszyscy oni zajmowali się rybaczeniem?

 

– J. K.: Wszyscy. 

  

A kiedy rodzina przeniosła się do Wigier?

  

– J. K.: Przed samą II wojną światową. Dziadek ożenił się i przeszedł mieszkać do Wigier na ziemie żony, która pochodziła z Opalińskich. Dostał działkę w posagu i wybudował dom. Był on dużo większy niż dzisiaj. Wybuchła wojna i Niemcy wysiedlili całą rodzinę – wszystkich wywieziono do Niemiec na roboty. Z opowiadań wiem, że po wojnie na miejscu domu nie pozostało nic, wszystko było spalone.

  

Kto przed wojną był gospodarzem jeziora Wigry?

  

– Stanisława Korsakowska: Przed wojną dzierżawcą był Kaszewski z Warszawy. Tu za kładką w Wigrach była jego budka, gdzie rybacy przywozili złowione ryby. Tam też otrzymywali zapłatę, zawsze w kopertach. W tym miejscu każdy mógł kupić świeżą rybę. Pamiętam jeszcze z czasów, kiedy pracowałam u dyrektora gospodarstwa rybackiego, pana Zaborskiego, jak na strychu w Czerwonym Folwarku stał duży kufer. Pisało na nim: Kaszewski. To było zaraz po wojnie.

  

Od kiedy pan zaczął łowić na Wigrach?

  

– J. K.: Pracę rybaka znałem, można powiedzieć, już od dziecka. Pomagałem ojcu stawiać sieci, żaki, mieroże, kozaki. Ojciec brał mnie bardzo często na jezioro. Jeździłem także do niewodu. Jako rybak zacząłem pracować w 1968 roku. Skończyłem szkołę podstawową i w wielu 16 lat zostałem zatrudniony. Nad Wigrami było wtedy niezależne Gospodarstwo Rybackie Wigry z siedzibą w Czerwonym Folwarku, a dyrektorem był Wiktor Fabian. Łowienie rozpocząłem jednak na jeziorze Wiżajny. Pojechałem z synem dyrektora, Grzegorzem, łowić niewodem karpie. Niedługi czas potem pojechaliśmy na jezioro Pobłędzie na raki. Kiedyś to były raki szlachetne, dużo większe niż te, które są dzisiaj. Wtedy występowały one prawie we wszystkich okolicznych jeziorach. Pamiętam, że bardzo dużo ich było w jeziorze Gałęzistym. Raki łowiliśmy w drewniane buczyki. Jako przynęty, którą wkłada się do środka, używaliśmy ryb lub żab. Dziennie potrafiliśmy złowić nawet do 40 kg. Zarobek na tym był dużo większy niż na rybie, rak był droższy nawet od węgorza. Wszystkie łowione wtedy raki wysyłano na zachód. Żeby je łowić, musiałem ukończyć specjalny kurs w Warszawie, na którym uczono metod połowu oraz obchodzenia się z rakami.

  

– S. K.: Ja pamiętam, jak kiedyś cała ciężarówkę takich raków wpuszczono do Wigier. Było to w latach siedemdziesiątych. Już wtedy zaraczano jeziora.

  

– J. K.: Na Wigrach i nie tylko, łowiłem różnym sprzętem – stawnym, niewodem, miałem agregat, obsługiwałam węgornię na Czarnej Hańczy koło Czerwonego Folwarku. Dawny zakład rybacki obejmował swym zasięgiem wiele jezior i na większości z nich łowiłem ryby.

  

Proszę powiedzieć, jak to kiedyś wyglądała praca rybaka? 

  

– J. K.: Na wodę wypływało się o trzeciej rano, wracało nieraz po ciemku. Nie zabierało się ze sobą żadnego jedzenia ani picia. Wodę z jeziora się piło, wylewką. Woda jeziorowa była wtedy bardzo czysta. Zabieraliśmy za to ze sobą na jezioro lód. Po wyciągnięciu toni trzeba było rybę szybko schłodzić, by się nie zepsuła. A kiedyś łowiliśmy cały dzień. Lód trzymaliśmy w skrzynkach na ryby. Przykrywało się go gałęziami olszynowymi, żeby za szybko nie topniał. Lód wyrąbywaliśmy z jeziora zimą pierzchniami. Zimy kiedyś były sroższe niż dziś i lód był dużo grubszy, często ponad pół metra. Kto nie miał wprawy w tej robocie, to długo nie narobił. Wycięte tafle lodu wożone były saniami do Czerwonego Folwarku. Układano je w pryzmy i przysypywano trocinami, żeby nie topniały. Ryb kiedyś było dużo więcej, do magazynu przywożono je nie tylko z Wigier, ale także z wielu innych jezior należących do zakładu rybackiego. Żeby lodu starczyło na całe lato, trzeba było wozić go nieraz i dwa tygodnie. 

Rybę z jeziora przywoziło się także na żywo, w deblach drewnianych. Były to skrzynie w kształcie łódki z otworami. Holowało się je za łodzią nieraz z dalekich zakątków jeziora. A łodzie rybackie nie miały kiedyś silników, trzeba było wiosłować. Dwóch rybaków było w łódce i wiosłowali na zmianę.

  

– S. K.: Kiedyś nie było tak jak teraz. Przed wyjazdem na wodę trzeba było wszystkich nakarmić. Wstawałam o drugiej godzinie, gotowałam jedzenie: miskę kapusty, buraków, mięsa. Dopiero jak wszyscy się najedli, to szli na jezioro. Na powrót rybaków trzeba było także robić kolację. 

  

Jakim sprzętem się kiedyś łowiło?

  

– J. K.: Rodzaj sprzętu nie uległ zmianie. Łowiono przeważnie niewodami, które kiedyś ciągnęło się ręcznie, na łodziach, specjalnymi kołowrotami, a zimą „babami”. Z wiosny łowiono jak dziś sieciami, żakami. Ale kiedyś cały sprzęt rybacki był bawełniany, trzeba było go codziennie wyjmować z wody i suszyć. Inaczej by zgnił. Rano, po połowie, sieci wyciągano na brzeg, wieczorem z powrotem stawiało się je na jeziorze i rano znów suszono. Do suszenia było specjalne miejsce, zwane rykiem. Przy brzegu w dno wbite były pale drewniane. Łódką podpływało się tam, niewód się wieszało, rano się zdejmowało do łódek. Robiliśmy dwie, trzy tonie i znów wieszaliśmy niewód. Roboty było dużo. Najciężej jednak było zimą, przy niewodzie. Bywało, że łowiliśmy nawet przy trzydziestostopniowym mrozie, od świtu do nocy. Najgorsza była praca rębacza. Od bicia lodu robiły się rany na rękach. Jak np. kładło się toń na stynkę, to trzeba cztery ilosy, cztery wyjmy wyrąbać, a toń czterysta metrów długa, to ile jeszcze trzeba było tych dziur wykuć? A lód był nie taki jak dziś. Czterech ludzi musiało przy tym robić. Za swoją pracę rębacze, oprócz wynagrodzenia, dostawali codziennie rybę, po dziesięć kilo stynki. Ale od tego się zaczynało rybaczenie – przy niewodzie, od rąbania lodu. Przy tej pracy zeszło mi parę zim. Najwięcej zimą łowiono kiedyś właśnie stynki. Tej ryby w Wigrach było bardzo dużo. Najlepsze połowy były pod koniec zimy – w marcu. 

  

 

Dawniej w gospodarstwie do ciągania sprzętu rybackiego po jeziorze były używane konie. Ciągały one sanie z niewodem, „baby”, złowione ryby. W zakładzie było ich kilka. Często bywało, że w marcu po południu robiło się na tyle ciepło, że lód stawał się bardzo kruchy. I zdarzało się, że konie wpadały wtedy do wody. Żaden się jednak nie utopił ani nie ucierpiał, bo umieliśmy je szybko wyciągać.

Rano, kiedy szliśmy na jezioro łowić ryby, to konie nie chciały wchodzić na lód. Jakby czuły, że może się to skończyć następną kąpielą. Był taki jeden koń, co jadł stynkę. Nazywał się Kary. Jak dopadł skrzynkę ze stynką, to zjadał wszystko, co w niej było. Konie wtedy ciężko pracowały, to i nikt ryby nie żałował. Takie było kiedyś łowienie. Dopiero jak weszły w użycie sieci stylonowe oraz silniki, praca stała się dużo lżejsza. 

  

Jakie największe ryby złowione w okolicznych jeziorach zapadły w pamięć?

  

– J. K.: Największy był sum, którego złowiłem razem z ojcem w Zatoce Hańczańskiej. Ważył 47 kilogramów. Tego suma specjalnie filmowali i był on później w telewizji. Leszcze były duże, po pięć, sześć kilogramów. Na Zadworze przychodziły na tarło. Na Stajni złowiliśmy kiedyś 4 tony sielawy. Stynki zimą łowiło się po 5 ton – najwięcej na Wędole koło Ostrowia.

  

– S. K.: Leszcze to były nawet i po dziewięć kilogramów. Tu blisko naszej kładki złapali ich dziesięć ton.

  

Wspominał pan wcześniej, że na jezioro nie zabieraliście żadnego jedzenia. Ale czasami coś na tej wodzie chyba jedliście?

  

– J. K.: Jak wyjeżdżaliśmy łowić niewodem, to mieliśmy na kutrze specjalny gar. Bywało, że po wyciągnięciu toni gotowaliśmy zupę rybną. W zależności co było złowione, sprawiało się te ryby, wrzucało do gara i gotowało. Czasami był to okoń, leszcz, sum, węgorz. Najlepsza zupa była z ryby mieszanej. Dodawało się do niej zwykłych przypraw – soli, pieprzu a także cebuli. Jak się ugotowała, to był miód. Najlepszy był wywar, ugotowanych ryb nikt nie chciał za bardzo jeść.

– S. K.: Do zupy ryba musi być z głową. I najważniejsze jest usunięcie skrzeli. Inaczej zupa będzie gorzka. Tak samo przy wędzeniu siei czy innej ryby, jeśli się tego nie zrobi, to ryba szybko się zepsuje.

  

Mieszkając przy wodzie i często na niej będąc, na pewno zauważyliście jakieś zmiany w przyrodzie. Czy w porównaniu z latami ubiegłymi czegoś przybyło lub ubyło?

  

– S. K.: Kiedyś ryb było dużo więcej. Dawno temu, jeszcze kiedy nie było asfaltu do Wigier, to tu, gdzie biegnie droga, leżały kamedulskie bale, a wokół było bagno. Wiosną dzieci łapały tam szczupaki gołymi rękami. Innej ryby też było dużo. Kiedyś za to nie było węgorzy. Zostały one wpuszczone przez Niemców, w czasie wojny. Nie tylko do Wigier, ale też do innych jezior.

– J. K.: Teraz nie ma mechów (łąk ramienicowych). Wyginęły. Ryba nie ma gdzie się wytrzeć.

  

Odłowy sielawy na Wigrach  (fot. M.Kamiński)

  

Tak, rzeczywiście, Wigry jeszcze do niedawna były silnie zanieczyszczane. Jednak wiele zrobiono dla poprawy sytuacji, jak chociażby zmodernizowano oczyszczalnię ścieków w Suwałkach, oddano do użytku wiele przydomowych oczyszczalni ścieków. Prawdopodobnie za jakiś czas sytuacja ulegnie poprawie

  

– J. K.: Tak, poprawę widać. W Zatoce Hańczańskiej, która kiedyś była bardzo brudna, woda się powoli oczyszcza. Ale w południowej części jeziora, na plosie zakątowskim i bryzglowskim czasami nie można sieci postawić – oczka zaklejają glony. Jak postawisz sieć, to nie można jej później do góry podnieść – tak ją zieleniuchą zabije. Gdyby nie myć ich codziennie, to żadna ryba by nie weszła, stałyby w wodzie jak płoty. Dużo ryb zjadają kormorany, których dawniej nie było na Wigrach. Pojawiły się one w latach siedemdziesiątych. Na początku nikt nie wiedział, co to jest za ptak. Najwięcej ich wtedy było przy bryzglowskich górkach. Teraz je widać na całych Wigrach, często żerują także na Piertach. Czapli wydaje się jakby mniej niż kiedyś. Może dlatego, że i mniej jest drobnicy, którą się żywią. Niedawno pojawiły się za to białe czaple. W tamtym roku widzieliśmy ich kilka. Bytują one na Wasilczykach oraz przy Bielańskiej Buchcie. Jak się płynie kutrem, to widać je siedzące na drzewach. 

  

Kormorany  (fot. M.Kamiński)

  

Ma pan trzech synów, czy jest szansa na podtrzymanie rodzinnej tradycji? 

  

– J. K.: Jedynie najstarszy syn, Tomek, który już kilka razy pracował w parku przy jesiennym łowieniu tarlaków sielawy i siei, interesuje się rybaczeniem. Pozostali synowie, Artur i Krzysiek, jakoś się do tego zupełnie nie garną. 

  

Wigierski Park Narodowy ma szczęście, że do pracy przy czynnej ochronie rybostanu przyszli fachowi, doświadczeni rybacy. Mając nadzieję, że rybackie tradycje Waszego rodu będą kontynuowane i życząc ciągle udanych połowów, bardzo dziękuję państwu za rozmowę.

 

Rozmawiał:  Michał Osewski

  

  

 ilos – duża przerębel, do której wpuszcza się niewód
 wyjma, wyma – duża przerębel, z której wyciąga się niewód
 chochla – kilkumetrowa tyczka do przeciągania linki pod
 lodem
 baba – okrągły kołowrót do ciągnięcia niewodu zimą

  

indeks tematyczny "WIGRY" home Wigierski PN spis treści następny artykuł

.

.