Proszę chwilę zaczekać, ładuję stronę ...

Nr 3/2010

PARK I JEGO MIESZKAŃCY

Józef Koncewicz leśniczy Obwodu Ochronnego Krzywe, pracownik Wigierskiego Parku Narodowego od momentu jego powstania. (Fot. Katarzyna Łukowska)

 

  

  

Katarzyna Łukowska

  

O LEŚNICZYM

MARZYCIELU

I SZCZĘŚCIARZU

  

  

- Panie Józefie, jak wyglądał początek pana przygody z leśnictwem?

- Było to bardzo, bardzo dawno temu, gdy byłem małym szkrabem. Babcia, wdowa po gajowym, zabierała nas, mnie i resztę mojego rodzeństwa do lasu. Tam przy zbieraniu drewna opowiadała nam wiele o dziadku, o jego pracy, a dziadek zginął w obozie koncentracyjnym Mauthausen. Tak powoli byłem wprowadzany w tajniki pracy leśnika. Ojciec, chociaż był rolnikiem, często pracował w lesie. Do lasu mieliśmy niedaleko, zaledwie kilka kroków. Później szkoła leśna i tak się potoczyło. Lata mijały i w 1979 rozpocząłem swoją pierwszą pracę właśnie w zawodzie leśnika. To dziwne. Przez cały czas pracowałem w jednej firmie, w jednym miejscu. Zmieniały się tylko nazwy. Restrukturyzacja. Najpierw to było Nadleśnictwo Suwałki, później Nadleśnictwo Wigierski Park i wreszcie Wigierski Park Narodowy. Dawno zaczynałem fascynację leśnictwem i poznawanie lasu i ciągle się tego uczę.

- Skąd pochodzi pana rodzina?

- Babcia mieszkała w Bakałarzewie. Dziadek w Janówce. Moje rodzinne strony to Raczki.

- Skąd więc pomysł, żeby zamieszkać w okolicach Suwałk.

- Będąc w szkole średniej, pisałem pracę dyplomową o Nadleśnictwie Suwałki. Skończyłem szkołę i zacząłem szukać pracy. Zapytałem w nadleśnictwie. Był wolny etat i zatrudnili mnie. Spodobało mi się tutaj. Zostałem. Swoje miejsce znalazła też moja siostra, która zamieszkała wraz z mężem w Starym Folwarku. Ja otrzymałem mieszkanie w gajówce niedaleko miejscowości Nowa Wieś. W miejscu spokojnym, z dala od ludzi. Na dobre tu wsiąkłem. Los mi sprzyjał i w 1984 roku dostałem awans na leśniczego i propozycję zamieszkania w leśniczówce w Krzywem. Nie wierzyłem, że można zamieszkać w takim miejscu. Myślałem, że to był żart. Od czasu do czasu spotykałem pewną dziewczynę. Odwiedzała swoją koleżankę, która mieszkała w okolicy. I ta dziewczyna dostała pracę niedaleko Krzywego. Bardzo mi się podobała. Serce zabiło mocniej. Wpadliśmy sobie „w oko”. To była moja przyszła żona Alicja. Wspólnie podjęliśmy decyzję o zamieszkaniu w leśniczówce, w tym miejscu. Było ono, i tak jest do dnia dzisiejszego, bardzo atrakcyjnym miejscem. Tu teraz mieszka cała moja rodzina: żona Alicja, starszy syn - Zbyszek, młodszy – Hubert i córka Emilka.

- Jest pan zatem Suwalczaninem od pokoleń.

- Tak to prawda, to jest moja Ojczyzna, ale jej umiłowanie, a może świadomość tego uczucia budziła się powoli, wzrastała wraz ze mną i nie zgubiła się w różnych kolejach losu. W tym rejonie jestem zakochany. Los tak wybrał, a miłość i pasja rodziły się powoli. Od zawsze lubiłem słuchać legend i opowieści, opowieści z tego regionu. Lubię historię i lubię ją poznawać. Dużo czytam. Jest to fantastyczne miejsce, nie tylko Wigierski Park Narodowy, który jest perełką, ale są i inne miejsca, które warto odwiedzać.

- Jak najchętniej poznaje pan Suwalszczyznę?

- Jeśli planuję dalszą wyprawę, to jadę samochodem i tam chodzę, chodzę oglądając i zaglądając w każde dostępne miejsce. Szukam ciekawych elementów: historii, ciekawych ludzi. Staram się przemierzyć pieszo każdy zakątek.. Moją pasję podziela moja rodzina. Bardzo lubimy wspólne spacery. Gdy przez dłuższy czas nie wyjeżdżamy razem, w którymś z członków rodziny budzi się pragnienie i trzeba wtedy pobyć razem. Jestem z tego bardzo dumny, że udało nam się razem z Alicją rozbudzić takie pasje wśród naszych dzieci. Złapały „bakcyla” podróżowania.

  

Józef z żoną Alicją na wyprawie.

Fotografia z albumu rodzinnego

  

- Jakie sposoby poznawania Suwalszczyzny pan preferuje?

- Ostatnio prowadziłem kilka wycieczek rowerowych. Jest to dla mnie nowe wyzwanie. Świat zupełnie inaczej wygląda z perspektywy roweru. Dzięki temu w krótszym czasie można przebyć większe odległości, spotkać ciekawych ludzi, którzy też lubią jeździć rowerem. Kajakiem pływam niewiele. Ostatniej zimy przypomniałem sobie, że ta pora roku może być również turystycznie interesująca. Od kiedy pamiętam, lubiłem zimę i narty. Kiedyś nie było tak dobrego sprzętu, wiązania były stare, zniszczone, a mimo to lubiłem czas spędzany na nartach. Zawsze marzyłem, że kiedy dorosnę, będę miał dobry sprzęt i będę biegać. Kilka lat temu marzenie odżyło i kupiłem sobie narty turowe. Dziś mam również biegówki. Chodzenie na nartach po terenie, po różnych wertepach, gdzie czasem trzeba je przenieść to wielka przyjemność i niesamowita frajda. Tego nie da się z niczym porównać. Robienie pierwszego śladu, podpatrywanie zwierzyny, rozpoznawanie ich tropów, to niesamowite doświadczenie, to trzeba przeżyć. W zimie tęsknię za śniegiem. Wtedy, gdy jest śnieg, to dla mnie kilka godzin więcej w terenie. W tym roku było jak w bajce. Czasem prowadzę jakąś grupę turystyczną po śniegu. Miło spędzamy czas.

- Przyjemne jest poznawanie Suwalszczyzny w ten sposób. Jest pan pasjonatem, to się czuje. Ta pasja była rozbudzana również przez kontakty z ciekawymi ludźmi, starszymi mieszkańcami tych okolic.

- Miałem szczęście spotkać ich na swej drodze wielu i dzięki temu znam wiele historii, o których nie pisze się w książkach. Prowadząc grupy, bo jestem przewodnikiem, staram się o nich mówić, przypominać zasłyszane historie. W ten sposób Suwalszczyzna staje się im bliższa, ciekawsza, warta tego, aby o niej pamiętać.

- Wspomniał pan, że jest przewodnikiem turystycznym. Oprowadza pan wiele grup.

- Praca przewodnika jest bardzo ciekawa. Daje wiele satysfakcji, jeśli ludzie nas odwiedzający mówią, że będą tu wracać. Jest wiele takich miejsc, które chciałbym pokazać innym, ciekawie o nich opowiedzieć. Moim marzeniem jest utworzenie nowej ścieżki edukacyjnej w północnej części Wigierskiego Parku Narodowego, aby odkryć perełki przyrodnicze, np. Jezioro Gałęziste, które zachwyca tych wszystkich, którzy chociaż raz nad nie trafili. Turyści tam chodzą i aby było bezpieczniej dla przyrody, należy ten ruch uporządkować. Wszyscy są temu przychylni i mam nadzieję, że ścieżka niedługo powstanie. Teren jest piękny, wyjątkowy pod względem przyrodniczym, mający ciekawą historię powojenną. W tamtych okolicach mieszkali ludzie, którzy przez dwa lata ukrywali się przed bezpieką i nigdy nie zostali przez nią odnalezieni. Teren sprzyjał ukrywaniu się, był pofałdowany, pocięty małymi jeziorkami z krystaliczną wodą. Przyprowadzeni w to miejsce turyści mówią, że to chyba raj. Czemu by takiego miejsca nie pokazać? Ludzie tam chodzą i coraz częściej dbają, aby było tam czysto. Myślę, że warto w tamtym miejscu poprowadzić ścieżkę.

  

  

  

  

- Panie Józefie w roku 2009 Wigierski Park Narodowy obchodził 20-lecie powstania. Tak się szczęśliwie złożyło, że pracuje pan od momentu jego powstania. Jakie są pańskie refleksje po 20 latach działalności.

- Dla mnie funkcjonowanie parku rozpoczęło się w 1986 roku, gdy powstało Nadleśnictwo Wigierski Park. Rządziło się ono innymi prawami. Oprócz nadleśniczego w strukturze był dyrektor. Firma była mała. Obejmowała Obręb Wigry Nadleśnictwa Suwałki. Później dołączono z tego nadleśnictwa część obrębu Suwałki i część Obrębu Maćkowa Ruda Nadleśnictwa Głęboki Bród. To właśnie było w 1989 roku. Początek. Zmienił się sposób myślenia leśników, nie pozyskujemy drewna „na plan”, a dbamy o to, żeby chronić przyrodę. Od 1989 roku wszystko stało się bardziej rozbudowane. Powstały nowe działy. Była turystyka i udostępnianie parku, powstał Dział Edukacji. Jak patrzę w przeszłość, to widzę, że rola leśniczego zmieniła się od momentu powstania parku. Trzeba umieć nie tylko pozyskać i sprzedać drewno, ale jeszcze oprowadzić turystów, zwrócić uwagę na przyrodę, edukować. Bardzo mi się to podobało. Im większej liczbie osób uda się zaszczepić chęć szanowania przyrody, tym lepiej dla nas wszystkich. Nikt nie krzyczy „tnij, bo plan”, ale „rób to, czego przyroda potrzebuje.” Ważna jest edukacja, nie tylko tych osób, które nas odwiedzają, ale również miejscowej ludności. Czasem opowiadam taką humoreskę, ale to było zdarzenie autentyczne: w rozmowie z miejs- cowym - co to za park, macie tu bałagan, a gdzie ławeczki, trawniki, drzewa powywracane, suche, ja myślałem, że będzie tu miejski park, a co to jest? - pyta”. Więc tłumaczę: - „Park narodowy to miejsce, w którym się chroni przyrodę, przywraca się ją do naturalnego stanu, a nie park miejski z ławeczkami i trawniczkiem.” Ważne jest tłumaczenie, edukacja, że te suche powalone drzewa są w lesie nie dlatego, że zapomnieliśmy je usunąć, ale dlatego, że tak jest w naturalnym lesie. W takim lesie są różne formy drzewostanu: młode drzewa, ale również i drewno martwe. Przez te 20 lat w naszym społeczeństwie wzrosła świadomość potrzeby ochrony przyrody. Ludzie zdają sobie sprawę, z tego, że park jest magnesem przyciągającym turystę do gospodarstw agroturystycznych. Mieszkańcy zaczęli rozumieć i doceniać naszą pracę. Powstają nowe gospodarstwa agroturystyczne. Coraz więcej ludzi przyjeżdża, aby tu odpocząć, pochodzić. Mówią, że wrócą tu jeszcze i to uważam za sukces.

  

Fotografia z albumu rodzinnego

  

- Pana rodzina od dawna jest związana z leśnictwem. Czy któreś z pana dzieci pójdzie w pańskie ślady?

- Nie narzucam dzieciom swojego zdania. Jest to ich życie i ich wybór. Nie chcę niczego sugerować. Jak na razie, niestety nic nie wskazuje na to. Starszy syn Zbyszek studiuje na Uniwersytecie Jagiellońskim, Hubert - młodszy, uczy się w szkole średniej. Córka Emilka jest artystką. Chce studiować muzykologię. Skończyła Państwową Szkołę Muzyczną w Suwałkach w klasie sopranu i miała stypendium marszałkowskie. Nie myślałem, że mam tak utalentowaną córkę. Jestem z niej bardzo dumny. Ja do czegoś innego mam zamiłowania, a talent muzyczny ma pewnie po dziadku i żonie. Lubię słuchać muzyki, ale śpiewanie... A z leśnictwem - jest nadzieja, że może tak jak ja po dziadku odziedziczyłem zamiłowanie do tego zawodu i służby, w przyszłości przejmie je mój wnuk.

- Jest pan przyrodnikiem, miłośnikiem Suwalszczyzny, jej piękna. Daje pan przykład szacunku do przyrody swoim stylem życia, jego filozofią.

- Tak, od kilkunastu lat ja, moja żona i najstarszy syn nie jadamy mięsa. Pomimo, że jestem leśnikiem, nigdy nie zostałem myśliwym, mimo iż byłem zachęcany do tego przez moich kolegów. Emilka, Hubert lubią mięso i to jest ich wybór. Można jednak świetnie żyć, nie jedząc mięsa.

  

Fotografie z albumu rodzinnego

  

  

- Gdyby pan miał podać receptę na życie to...

- Więcej optymizmu i pozytywnego myślenia. Cieszmy się z tego, co mamy, miejmy marzenia. Więcej pogody ducha, a nasze sukcesy zależą tylko od nas.

- Dziękuję za rozmowę.

   

  

  

Rozmawiała Katarzyna Łukowska   

  

  

indeks tematyczny "WIGRY" home Wigierski PN spis treści następny artykuł