Proszę chwilę zaczekać, ładuję stronę ...

  

Nr 3/2012

   

Z życia WPN-u

Obce gatunki
- czeremcha amerykańska

Biegaczowate

Młyny wodne
nad Wigrami

Fotoreportaż

Ścieżka edukacyjna "Samle"

Czarna Hańcza
- szlachetna rzeka

U Ireny
w Bryzglu

Wiadomości lokalne

Rozmaitości

Redakcja

Początek numeru

  Strona główna

Nr 3/2012

 

TURYSTYKA, WĘDKARSTWO, REKREACJA

 

 

   

Aleksander Pietrow

  

  CZARNA HAŃCZA

- szlachetna rzeka

(fragmenty)

  

Jest wiele rodzajów turystyki

i wiele jej znaczeń, ale najważniejsze

to obcowanie z „Jej Wysokością Przyrodą”

                          Aleksander Pietrow

  

Aleksander Pietrow – wielki miłośnik i propagator kajakarstwa w każdej postaci. Jego pasją są również podróże; był organizatorem wielu wypraw spływowych (Karelia, Syberia, Karpaty, Kaukaz, Środkowa Azja). Pokonywał z przyjaciółmi trasy 6 stopnia w skali trudności rzecznych WW (Tien-Szan i Pamir).

Jest autorem opracowań szlaków wodnych na Białorusi i tych rzek Syberii, i nie tylko, które przepłynął. Napisał kilka opowiadań o swoich wyprawach wodniackich.

Na stałe mieszka w Grodnie (Białoruś).

  

Dlaczego nazwano ją Czarną Hańczą – czy trudno zrozumieć?

Przede wszystkim dlatego, że stykające się w górze korony drzew dają w słoneczny dzień gęsty, prawie czarny cień. A może z powodu ciemnych ścian świerkowych lasów rosnących przy samych brzegach rzeki?

Właściwie jest ona bardzo podobna do swojej siostry – także Hańczy, którą nazywają Białą. Teraz płyną one w różnych krajach, ale geograficznie to bliskie sąsiadki, odległość między nimi to tylko 10-15 kilometrów.

Skąd wzięła się nazwa Hańcza łatwo pojąć, jeżeli znasz język litewski. „Anczas” znaczy „kacza” a właściwości języka białoruskiego tłumaczenia przekształciły „Anczę” w „Hańczę.

U zarania swojej turystycznej młodości nazwałem swój kajak „Hańcza” i to oto imię wymalowałem na burcie.

(...)

  

Na trasie spływu. Fot. z archiwum ATK.

  

Znam się z Czarną Hańczą od ponad 50 lat. Będąc jeszcze młodzieniaszkiem, dojeżdżałem do Sopoćkiń*, a dalej szedłem pieszo. Wiele razy zdarzało się wracać piechotą znad Hańczy do samego Grodna.

Zapłatą za te wędrówki były łąki z nigdy niedeptaną trawą, wysoką prawie do pasa, widok prawie metrowych ryb w otchłaniach kryształowej wody, przedziwne, fantastyczne wykroty z ogromnych drzew przewróconych w wodę.

A wokół zachwycające dźwięki przyrody: głośne, wiosenne dźwięczenia ptaków, barwne kwiaty, świeże ścinki i białe końcówki zgryzów bobrowych, czarodziejski zapach bezludnego dzikiego, rwącego się ze wszystkich stron życia. (...)

A ja robiłem z leszczynowych prętów dzidy, zaostrzałem nożykiem, podkradałem się do brzegu w pobliżu zatoczek z pływającymi „torpedami” i mocno rzucałem swój ”harpun”. Raz zdarzyło się – trafiłem – wróciłem do domu ze zdobyczą – kilogramowym kleniem. Dla takiej radości gotów byłem maszerować 30 km z pieśnią na ustach. (...)

Później, dalekie eskapady, trudne górskie rzeki na jakiś czas odwróciły uwagę od Hańczy, ale egzotyka Pamiru czy tajgi syberyjskiej nie mogła zaćmić bujnej urody naszej przyjaznej rzeki. Każdego roku w przerwach między dużymi i również ekstremalnymi wyprawami z wielką radością organizowałem po niej spływy z rodziną i przyjaciółmi kajakiem albo na pontonach.

To był prawdziwy Odpoczynek pisany wielką literą i jaka beztroska!

Kąpaliśmy się zawsze długo w przezroczystej wodzie, płynąc obok łódki, skakaliśmy z urwisk na piaskową skarpę albo prosto w wodę, na biwakach odpoczywaliśmy na pachnących miętą polanach, piliśmy gorącą kawę, stojąc po szyję w Hańczy.

Kiedyś prawie tuż-tuż podpłynąłem do pstrego malutkiego jelonka-kruszynki, który zgubił mamę, leżał przy samej wodzie pośród wysokiej trawy. Nie zapomnę nigdy jego wielkich czarnych oczu i zdziwionego spojrzenia – coś ty za cudak? Skąd się wziąłeś? – ale uciekać ani myślał.

Pamiętam jak mój wtenczas 6-letni wnuk, siedząc przy ognisku, zamyślił się i niespodzie- wanie zapytał:

- Dziadku, wiesz co ja najbardziej na świecie lubię robić?

- ?

- Pływać po Czarnej Hańczy

Z mądrymi słowami dziecka i ja w pełni się zgadzam.

(...)

Czarna Hańcza to rzeka z topograficzną tajemnicą – kiedy człowiek budował Kanał Augustowski tak ją przemanewrował, że i dzisiaj niełatwo zrozumieć. Znacie rzekę, którą ma początek i koniec – a środka nie ma? Daleko szukać nie trzeba – to jest nasza Czarna Hańcza.

170 lat temu – dwadzieścia kilometrów jej środkowego odcinka zniknęło. Jak to się stało? Jeżeli macie mapę pod ręką – spójrzcie na nią. W tamte odległe lata, na obecnym terytorium Polski, dziesiątki kilometrów od granicy, wody Hańczy rozdzielono równo po połowie. Jedną część poprowadzono do Kanału Augustowskiego, a drugą w rzeczkę Szlamicę, która dzięki temu zrobiła się zupełnie przyzwoitą rzeką.

Woda na prawo – w kanał, na lewo – w Szlamicę. A gdzie Hańcza? A jej nie ma! Prawda, że można się zdziwić?

  

Rygol - w tym miejscu część wód Czarnej Hańczy kierowana jest do rzeki Szlamicy. Fot. Maciej Kamiński

  

Ponownie pojawia się Czarna Hańcza po dwudziestu kilometrach już na białoruskiej ziemi. Dokładnie w tym punkcie, w którym 170 lat temu wpadał do niej lewy dopływ – Marycha. Ale teraz Marycha nie ma gdzie wpadać. Hańczy tutaj już nie ma i Marycha płynie sobie dalej prosto, dlatego że obok wsi Sonigi dawne koryto Hańczy zasypano i całą wodę skierowano do Kanału Augustowskiego.

Z dawnego łożyska rzeki pozostał tylko zabłocony szeroki pas długości kilku kilometrów, bez wodnego cieku. Kiedy płyniesz Marychą, ten historyczny punkt znaleźć nie tak łatwo. Rzeka lekko przemykając się przez krzewiasty las, powinna zmienić nazwę – ale czy rzeczywiście?

Byłoby logicznym przemianować Szlamicę na Czarną Hańczę, wtedy duża rzeka, którą rozerwano za pomocą topograficznych sztuczek, ponownie stałaby się całością. I właśnie można by było na przykład w Suwałkach (właściwie: na Wigrach - przyp. red.) wsiąść do kajaka i dopłynąć do samego Niemna po przepięknym wodnym szlaku, który od początku do końca nazywa się Czarna Hańcza.

(...)

Od jeziora Wigry z nurtem Czarnej Hańczy zaczyna się chyba najbardziej popularny w Polsce szlak kajakowy.

Znaleźć w Wigrach ujście Czarnej Hańczy – to niełatwe zadanie. Jedna z malowniczych zatoczek zaczyna się stopniowo zwężać i w niczym jeszcze nie przypomina rzeki, chociaż pojawia się dostrzegalny prąd i tak po kilometrze Hańcza staje się podobna do rzeki. Z obydwu brzegów – ściany sitowia, wokół mrowią się ptaki i całe chmary maleńkich istotek, które czekają swojej pory, aby podrosnąć i popłynąć do dorosłego życia w przestrzenie Wigier.

Las jest daleko i wyjść na brzeg bardzo ciężko, prawdziwie błotna rzeka tylko z krysta- licznie czystą wodą i tak przez około 15 km.

Za wsią Wysoki Most Hańcza wpływa w lasy jednej ze wspanialszych w Europie Puszczy Augustowskiej, im dalej, tym rzeka staje się piękniejsza i coraz bardziej podobna do naszej Hańczy (części białoruskiej – przyp. tłum.)

Spotyka się wyspy, mroczne leśne tunele, odkryte polany porośnięte trawą i kwiatami. Szczególnie piękne są wysokie, piaszczyste i urwiste brzegi, na ich stokach często leżą wielkie powalone sosny. Ale przepłynąć kajakiem można bez przeszkód, polską Hańczą przechodzi się bez przenosek.

W sezonie rzeka jest bardzo uczęszczana i wręcz przepełniona turystycznymi ekipami.

Dosłownie jak kwiaty rzucone przez dziewczęta na wodę płyną rozmaite karawany kajaków. Łódeczki białe, czerwone, żółte, niebieskie, zielone – wszystkie kolory tęczy! Można po prostu tylko siedzieć na brzegu i cieszyć się takim pięknym widokiem. Często słyszy się też zagraniczną mowę. Dominują kajaki – dwójki, ale spotyka się i „egzotykę” – np. wieloosobowe canoe. Obowiązuje zakaz pływania na Hańczy silnikowymi łódkami – dopuszczalne są tylko wiosła.

Masowość turystyki kajakowej ma swoje minusy. Miejscowa ludność stara się zarobić, świadcząc turystom wszelkie usługi, na brzegach, a gdzieniegdzie i nad wodą pojawiają się reklamowe tablice: „Polana na biwak”, „Ciepły prysznic”, „Świeże mleko”, „Ładowanie telefonów” itp.

Oprócz wieśniaków – usługi turystyczne oferują niewielkie firmy w swoich „stanicach-schroniskach”. Są tam maleńkie domeczki, podobne do szałasów na 2-4 osoby, sauna, sklepik, czasem stołówka, boisko i inne urządzenia, na co tylko pozwala fantazja i możliwości gospodarzy. No, ale już podpływamy do wsi Rygol i Czarna Hańcza znika. Działania historii zupełnie przeinaczyły jej „sens istnienia”.

Umownie tylko w tym opowiadaniu nazwiemy Szlamicę Czarną Hańczą i popłyniemy dalej. Wody w rzece jakby ubyło, ale jest jej w pełni wystarczająco dla naszych kajaków. Przez kilometr – najpiękniejsze według mnie miejsce całego regionu – rzeka płynie w prawdziwym kanionie, przemykając szybko przez kamienie – trzymaj się wiosła wodniaku i wykaż techniką pływania kajakiem!

Dalej niewielki zalew przy zaporze, którą można obejść prawym brzegiem, a potem znowu cisza i spokój, długie Jezioro Głębokie z niemałą ilością skurczonych w łódkach i na brzegu wędkarzy (oryg. rybaków - przyp. red.) - połów tutaj wspaniały.

  

Graniczne jezioro Szlamy. Fot. Maciej Kamiński

  

I już przestwór granicznego jeziora Szlamy, w dalekim jego końcu Białoruś, ale płynąć tutaj nie wolno, można tylko opłynąć dużą wyspę i wrócić do czekającej na kajaki przyczepki i auta.

Żeby ten spływ przedłużyć dalej, trzeba przejechać ...około 150 kilometrów przez granicę, Grodno, Sopoćkinie, wrócić do tegoż jeziora Szlamy, ale już z naszej, białoruskiej strony.

 

    

10 lat temu graniczny reżim był nieco łagodniejszy, zdarzało się nam podejść pod druty kolczaste i umoczyć ręce w małym wodospadzie, z którego woda z jeziora Szlamy spływa do rzeki. Teraz, żeby się tutaj znaleźć, potrzebne jest specjalne pozwolenie, a otrzymać je można poprzez firmę „Niemnowo-Tour”. Bez takiego zezwolenia obywatele Białorusi mogą przepłynąć po naszej Hańczy tylko od Starego Mostu do wsi Goriaczki, Niemnem płynąć nie wolno – ostatnie kilkaset metrów to Litwa z obydwu stron rzeki. Tak „starannie” poprowadzono granicę.

Zaczniemy od naszego rozstania się z rzeką. Rozmierzałem jej bieg na najbardziej dokładniej mapie, jaką tylko zdołałem znaleźć, poprawkę na zakręty rzeki brałem zgodnie z doświadczeniem swojej praktyki. Zrozumiałe, że idealnej dokładności w tych liczbach nie ma, ale dają one pewne wyobrażenie w kilometrach.

  

Punkt orientacyjny od ujścia Czarnej Hańczy w km z poprawką na zakręty rzeki
Jezioro Szlamy 35 42
Kalety 29 35
Połączenie z Marychą 27 32
Stary Most 22 26
Kadysz 13 6
Most koło Goriaczek 4 5
Niemen 0 0

  

Na przykład ostatni raz płynęliśmy od Kalet do mostu w Goriaczkach 35-5=30 km, ale po jednym przepłynięciu określenie czasu przejścia odcinka jest trudne i prawie niemożliwe. Duża konieczność przenosek ten czas podwaja, a nawet potraja.

Kilka słów o tej trasie. Pokonywaliśmy ją 1-4 czerwca 2011 roku, przyjaciele-wodniacy z Augustowa zaprosili nas na taką wyprawę. Planowaliśmy przez 2 dni pokonać Hańczę, przejechać na Kotrę (rzeka na Białorusi i Litwie – przyp. tłum.) i też przez 2 dni przepłynąć jej najciekawszy odcinek.

Gdy zdziczała rzeka nie pozwoliła rozwinąć prędkości 15 km na dzień, trzeba było stracić na nią 3 dni, a Kotra musiała poczekać do lepszych czasów. A przecież chłopcy byli bardzo silni. Całe swoje turystyczno-kajakowe życie zajmują się przenoskami na małych - co oznacza - interesujących rzeczkach, na których w leśnych strefach jest zawsze dużo zwałów.

Powyżej Kalet rzeka oczarowuje od pierwszego wejrzenia, przede wszystkim wyjątkowo przejrzystą wodą, zwłaszcza w słoneczny dzień. Szerokość 5-10 metrów w pełni dostateczna dla kajaków i dwuosobowych katamaranów. Płytkich zatoczek raczej nie ma, głębokość około metrowa i wysokie prawie pionowe brzegi. Przyroda – krzewy, łąki, lasy – bez śladów działań człowieka. Prędkość nurtu rzeki jest wystarczająca, aby nie wiosłować, a tylko zachwycać się wszystkim, co widzisz na brzegach i w wodzie.

W łódkę lub prosto w usta zwisają grona czerwonej porzeczki (smorodiny) – dobrego apetytu! Kołyszą się długie ogony ciemnozielonych wodorostów, przemykają rybki, a gdzieniegdzie na dnie można zobaczyć pełzające raki. Sympatyczna i przyjemna rzeczka. Są oczywiście i zwały z powalonych drzew, ale na początku spływu jest zawsze dużo siły i swoje kajaki dajemy radę samodzielnie pojedynczo przenosić. W Kaletach - most, a po nim szybkie bystrze – trzeba być tu czujnym, a już na końcu wsi zaczynają się serie skomplikowanych zwałów. Na równinnych rzekach zwaliska drzew stanowią wyjątkowe widoki, ale pokonanie ich to już nie zabawa. Trzeba dobrze pokombinować, wykorzystać swoje doświadczenie, wtedy uda się je lepiej pokonać i uniknąć mokrej przygody.

W takim wypadku jest zasłużony powód, by być dumnym i zadowolonym z siebie. A techniki pokonywania zwałów bywają bardzo rozmaite: z wychodzeniem z kajaka lub bez wychodzenia, z wyciąganiem sprzętu na brzeg, żeby przeciągnąć go po ziemi nad przeszkodą lub przepchać pod leżącym na wodzie drzewem, z przedzieraniem przez stertę gałęzi lub z rozebraniem „szlabanu”, z chodzeniem po dnie lub przełażeniem po drzewach itp.

Każde wielkie zwalisko drzew ma inne oblicze i potrzebuje indywidualnego podejścia. Mocne polskie kajaki pozwalają, aby zaatakować umieszczone tuż nad wodą, horyzontalnie położone pnie z dużą szybkością, zależy to od stopnia ich podtopienia. Ten sposób jest bardzo popularny. Przechodzenie dużych zwalisk drzew – to zespołowa robota. Na przedzie powinna płynąć opływana i w miarę silna załoga, jej pozostaje najwięcej do zrobienia – wybrać najlepszy sposób przejścia, jeżeli jest możliwość to rozrzucić, złamać lub odepchnąć przeszkadzające gałęzie, pomagać następnym załogom i ubezpieczać je. Może też tutaj pomóc mała piłka-nożówka. Nadpływające następne załogi powinny zatrzymać się 20-50 m przed przeszkodą w zależności od prędkości wody i czekać na swoją kolejkę. Próba podejścia zbyt blisko może zakończyć się zderzeniem kajaków, przewrotką w zawale i innymi dużymi nieprzyjemnościami.

Zwały drzew nieustannie zmieniają się pod wpływem nurtu rzeki – mają jakby swoje życie. Tworzą się nagle, kiedy brzeg jest podmywany, drzewo nie wytrzymuje nacisku wody lub wiatru i korzenie tracą przyczepność i przewraca się do wody, a wiele takich upadków to dzieło bobrów. I już w pierwszych godzinach swojego życia zawał zaczyna się zmieniać. Prąd rzeki nanosi na niego gałęzie lub inne drzewa, robi się coraz większe zwalisko, a gdzieniegdzie – już ogromne i znowu zaczyna się rozrywać. Srogi wróg zawałów to roztopy lodowe, płynąca wiosną kra atakuje je i często po paru latach rozrywają się i znikają. Ale nie wszystkie. Gdzieniegdzie na zakrętach rzek leżą w poprzek rzeki już przez dziesięciolecia – wielkie, metrowej grubości dęby lub świerki.

  

Pokonywanie zawału na szlaku Czarnej Hańczy.

Fot. z archiwum ATK.

  

Na tym etapie spotykamy kilka małych mosteczków zbudowanych przez miejscowych mieszkańców. Ale jedźmy dalej. Po 500 metrach od Kalet na lewym krętym brzegu przepiękna polana na odpoczynek. Głębokie miejsce do kąpieli, wysoki piaszczysty brzeg zaprasza do skoków, a na górze grzybny las. Do połączenia z Marychą około 3 kilometrów i w technicznego punktu widzenia to najbardziej interesujący odcinek. W rzece nurt zwiększa prędkość, miejscami dno staje się kamieniste, mija się dużo leżących wielkich obmywanych wodą głazów. I oto węzłowy punkt – nasza rzeka przyjmuje z lewej chłodne wody Marychy. Tutaj lewy brzeg zmienia obywatelstwo – na kilometr do półtora staje się litewski. Przegapić ten punkt trudno, już kilkadziesiąt lat rzeki łączą się przez dobrze widoczną głęboką toń. Teraz według stanu wody rzeki są jednakowe, ale kiedyś do dzikiej Marychy wpadał mały strumyczek – Szlamica, tak, że następny 10-kilometrowy odcinek Hańczy, po którym płyniemy – kiedyś był jeszcze Marychą. Do Starego Mostu niewiele jest punktów orientacyjnych. Rzeka silnie meandruje i słońce świeci to w twarz, to w plecy – stwarzając wspaniałe warunki do równomiernego opalania. Wokół ciche, spokojne, bezludne piękno. Mało ryb – mało i wędkarzy, nie ma dróg, więc i nie ma odpoczywających turystów. Chociaż niespodzianki niewykluczone. Pewnego razu z rzeczki z piskiem wyskoczyły dwie gołe „rusałeczki” i umknęły za namiot.

Nazwa tego mostu jest zmienna. Kiedyś był on bezimienny – prymitywny, drewniany, szerokości na jeden wózek, ale 20 lat temu żołnierze go zupełnie przebudowali i zaczął się nazywać na mapach poważnie – Nowym Mostem. Jednakże jego odosobnione położenie sprzyjało szybkiemu znikaniu drewna i teraz już po nim nie przejedziesz. W związku z tym, na nowych mapach nie nazywa się już Nowym Mostem.

Na lewym brzegu na wprost przed nami duża polana, niedawno wybudowano na niej urządzenia do biesiadowania. Dobre miejsce pod rozbicie obozu i tam właśnie zanocowaliśmy.

Można tutaj podjechać po piaszczystej drodze, skręcić w lewo z asfaltu od razu za Kadyszem. Za mostem rzeka prawie nie zmienia swojego charakteru. Meandry, lasy, przybrzeżne olchy. Przez 4 kilometry znowu zarośla i widoczne za nimi bagienne tereny.

To właśnie jest dawna Czarna Hańcza i w tym punkcie wpadała do niej Marycha. Teraz, kiedy płyniesz, już nic o tym nie przypomina, nie ma ani zakrętu, ani odmętu, tylko prosta rzeka niosąca swoje wody aż od jeziora Hańcza.

Przez kilometr po prawej stronie cieszy oczy suchy brzeg o wysokości 3-4 metrów, a nad piaszczystym urwiskiem sosnowy las. Przepiękne miejsce do odpoczynku, jest tutaj możliwość podjechania i często w dni wolne od pracy bywa zajęte przez wesołe i głośne kompanie. Dalej na lewym brzegu wielkie łany sitowia, las i wysoki brzeg, ale daleki na 100-200 metrów. Prosta, wysoka na ponad metr mięta wyrasta tu z wody, jej długie łodygi roztaczają czarodziejski aromat. Ciekawe jak zachowywałyby się tutaj kotki?

Do Kadysza około 1 kilometra. Wygodniej jest zatrzymać się na lewym brzegu przed betonowym mostem.

Kadysz – stolica czarnohańczańskiego regionu. Są tutaj sklepy, prowadzi asfaltowa szosa, chociaż to ślepy zaułek wiodący do granicy. Jest przystanek autobusu Goriaczki-Grodno, można tu zakończyć trasę i ruszać do domu.

Dalej rzeka nie zmienia prawie swego charakteru, wysokie brzegi, kręte meandry, las nad wodą często zwisają gałęzie i pochylają się drzewa. Dużo kaliny, czerwonej porzeczki. Są i zwaliska drzew, ale tutaj bardziej rozrzucone. Warto wiedzieć o jednym „cywilizowanym” punkcie na wysokim lewym brzegu z dobrym wyjściem, ale żeby tu przenocować, trzeba zapytać gospodarza o pozwolenie.

Odtąd do mostu około 5 kilometrów. Przed nim na prawym brzegu wygodniej jest zakończyć spływ niedaleko przystanku autobusu na trasie Grodno-Goriaczki. Za Goriaczkami z lewej wpada graniczna rzeczułka – Igorka, a za nią Czarna Hańcza już jest w pełni litewską rzeką. Płynięcie dalej do Niemna – to naruszenie państwowej granicy – chociaż w jego stronę wszystkiego paręset metrów.

05.08.2011 r., Grodno

  

Tłumaczenie: Krystyna Korzeniewska, Augustowskie Towarzystwo Kajakowe

  

_________

  

* Sopoćkinie – miejscowość na Białorusi przy granicy polskiej, 26 km od Grodna, ok. 1300 mieszkańców, z których większość stanowią Polacy, jedyne miasto na Białorusi, gdzie dopuszczono funkcjonowanie polsko-białoruskich nazw ulic. Jest tu np. ulica Augustowska, oczywiście w kierunku Augustowa (przyp. tłum.)

  

Czarna Hańcza, Biała Hańcza, Szlamica i Kanał Augustowski. Czerwoną linią zaznaczono historyczne koryto Czarnej Hańczy od Rygoli do Niemna. Opracował Maciej Kamiński na podstawie mapki autora.

  

  

  

indeks tematyczny "WIGRY" home Wigierski PN spis treści następny artykuł