Nr 1/2002

 

PARK I JEGO MIESZKAŃCY

 Lubosza Wesołowska

LEŚNE ŻYCIE

   

Fabian Daniłowicz

ur. w 1927 roku, człowiek, który całe życie pracował w lesie, najbliższa rodzina też związana jest z lasem. Ojciec był leśnikiem, córka skończyła Technikum Leśne w Białowieży, zięć pracuje w WPN-ie jako leśniczy. Ojciec brał udział w wojnie bolszewickiej, on sam był żołnierzem AK-WiN. Aresztowany przez UB w 1946 roku.

 

Pan Fabian Daniłowicz  (fot. M.Kamiński)

  

- Proszę powiedzieć trochę o sobie...

  

- Moja rodzina pochodzi stąd, tata ze wsi Tartak, mama również z tej samej wsi, to samo mieli nazwisko. Tata poszedł na ochotnika mając 18 lat na front, był w Polskiej Organizacji Wojskowej (POW), brał udział w wojnie bolszewickiej. Po wojnie, jej uczestnicy, dostawali rekompensatę, niektórym dawano hektary ziemi, po parcelowanych majątkach, ale mój ojciec nie chciał, więc dano mu stanowisko gajowego. Przed wojną gajowy to był ktoś, ociec miał wtedy przyznany order Virtuti Militari; za ten krzyż było jednorazowo 300 zł rocznie. Robił kursy dokształcające Staszica. Przed wojną podlaskie należało do dyrekcji w Siedlcach. Był szanowany w leśnictwie. Ja urodziłem się w gajówce w Kierzku.

  

- A w czasie wojny?...

   

- Po aresztowaniu ojca w 1941 roku przez gestapo, chciano mnie zabrać do Niemiec na roboty, jakoś mnie uratowano, zawdzięczam to Pachuckiemu, u którego pracowałem na składnicy w Płocicznie, przy ładowaniu papierówki, kopalniaków. W 1941 Niemcy wyrzucili nas z gajówki, poszliśmy do rodziny do Tartaku, mieszkał tam stryj, młodszy brat mojego taty. Znaleziono mi pracę we wsi Piertanie, tam było duże gospodarstwo, po wyrzuceniu właścicieli przez Niemców, przybył taki Jaworowski, wiadomo było, za co dostaje gospodarstwo. Jaworowski szukał parobka, ja byłem robotny, dobrze zbudowany i mnie tam zatrudnił. Byłem zakonspirowany w organizacji, tak przy stryju się wciągnąłem. Jeszcze w Kierzku były zebrania, było radio, ja byłem do pomocy, do wszystkiego. Potem Jaworowski został rozszyfrowany i zlikwidowany. On listy nie podpisał, ale był groźnym szpiclem. Stryj miał kilkanaście hektarów, trochę lasu i tam ukrywałem się. Koło Starego Folwarku jest kamienny pomnik, w tym miejscu rozstrzelano stryja, ale obelisk upamiętnia wszystkich mieszkańców, którzy zginęli na tym terenie z rąk Niemców, dopisaliśmy też ostatnio wszystkich tych, których zlikwidowało UB. 

W 1944 roku front przesunął się na Raczki, a władza ludowa zaczęła rządzić. Została mama, dwie siostry, babcia, ojciec jeszcze nie wrócił. Poszedłem do nadleśnictwa do Suwałk. Pani Lutostańska, wspaniała znajoma mego ojca, Władek Pachucki, pomogli mi, zostałem gajowym w obwodzie Czerwony Borek. Gajówka była, ale na domu dachu nie było. Nadleśniczym był p. Kołupaiło. Miałem wtedy opaskę czerwono-białą, papier szary jako dokument z pieczęciami, ot taka bumaga z napisami polsko-rosyjskimi. Tam nie było możliwości zamieszkania. Potem przenieśli mnie do Kierzka, byłem gajowym u Pachuckiego Józefa. Tata w 1945 roku wrócił z więzienia, Niemcy skazali go na 5 lat ciężkiego więzienia w Koronowie. 

  

- Po wojnie...

  

- 5 września 1945 roku zostałem aresztowany przez UB, wywieźli mnie do Rawicza. NKWD, potem UB. Wróciłem w 1951 roku, pracowałem trochę fizycznie w leśnictwie Krzywe u Romotowskiego, Zbrożek był nadleśniczym - cudowni ludzie, a ojciec pracował jako podleśniczy w leśnictwie Krzywe. Zaczynałem od początku, Romotowski wziął mnie do kancelarii, robiłem wykazy, w nadleśnictwie. Dzięki Zbrożkowi i Pachuckiemu, byłym znajomym mojego ojca, z sympatią mnie przyjmowali. W 1957 roku zostałem "oczyszczony", choć wyrok został unieważniony dopiero w 1989 r. Dano mi wtedy do wyboru Zaboryszki lub Monkinie. Wybrałem Zaboryszki, pracowałem z Litwinami, wspaniali ludzie. Posadziliśmy tam z synem dąb, nazwaliśmy go Jerzy, był luźno rosnący, ostatnio miał średnicę 40-50 cm. Niedawno tam byłem, nie ma, wycięli. Szkoda. Pracowałem w Zaboryszkach 25 lat. W 1978 roku, z uwagi, że moi rodzice mieszkali w Tartaku, starzy, zdecydowaliśmy się tu przejść, był wtedy nadleśniczy Bargierlski, przyszliśmy do leśniczówki Lipniak.

Najpierw było to nadleśnictwo Suwałki, potem Nadleśnictwo Wigierski Park, nadleśniczym był Frąckiewicz. Po utworzeniu Wigierskiego Parku Narodowego w 1989 r. został dyrektorem, zastępcą Andrzej Wróbel . Byłem tam leśniczym od 1992 roku do emerytury. 

Przeniosłem się do Tartaku, małżonka moja zmarła na raka, potem dom spalił się... no i przeszedłem do miasta. 

  

- Lubił Pan swoją pracę?

  

Kocham las, dalej pracuję, jestem teraz zatrudniony w prywatnych lasach, jesteśmy razem z Remkiem Huszczą.

  

Jakie ciekawe zwierzęta spotykał Pan na tym terenie?

  

- Zwierzęta? - jeleni nie było, dopiero pojawiły się na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Dziki, sarny, borsuki, łosie zawsze były, widziałem czarnego bociana przy Piertach, żurawie, kanie, płomykówki, puchacze. Bielików i cietrzewi nie było. Jenoty przyszły z wojskiem ruskim już w Zaboryszkach, najpierw nie wiedzieliśmy, co to jest?... W latach 1945 - 46 była masa dzików, kilka miesięcy stał front, a dzikom to nie przeszkadzało. Była plaga wilków po wojnie, za wilki płaciło się nagrodę - 500 zł, leśniczy zarabiał wtedy 600 zł miesięcznie.

  

 - Pana ulubione drzewa ...

  

- Ulubione drzewa? - najbardziej lubię modrzew - na pewno, potem brzozę, właściwie to wszystkie lubię, ale modrzew najbardziej.

  

Ja też je lubię, dawniej modrzew był symbolem dobrej nowiny, trwałości, młodości i urody życia. Może w tych wierzeniach naszych przodków było coś z prawdy ...

  

 

Modrzew (fot. M.Kamiński)

  

  

Pan Ludwik Erbszt w rozmowie z Luboszą Wesołowską
 (fot. M.Kamiński)

 

Ludwik Erbszt 
ur. w 1927 r. emerytowany leśnik WPN. Mieszka samotnie w Pogorzelcu, córki są pielęgniarkami.

  

- Pan pochodzi z Pogorzelca?

  

- Z Pogorzelca, tu się urodziłem, rodzice też są stąd. Całe życie przepracowałem w lesie. Miałem 15 lat jak zacząłem, po szkole podstawowej, dorywczo jako robotnik leśny. W wojsku byłem 1954-57 w Bydgoszczy, ustawowo 27 miesięcy. Potem zacząłem jako gajowy w 1958 roku, w Żytkiejmach. Pracowałem tam dwa lata, szybko awansowałem. W Pogorzelcu byłem półtora roku u leśniczego Giedrojcia zastępcą leśniczego. Miałem tylko podstawówkę, musiałem dorobić szkołę, jeździłem do Białowieży i Rucianego Nidy. Od 1987 byłem leśniczym w Wysokim Moście, wtedy były lasy państwowe. Teraz należy to do parku.

   

- Zadowolony był Pan z pracy w parku?

   

- Oczywiście, co prawda w parku straciłem finansowo, ale było dużo mniej pracy, wtedy dwa razy zmniejszone miałem pobory. Inna praca, mniej pozyskania, ale więcej obserwacji zwierząt, przyrody. Ciekawsza. 

  

- Dawniej było dużo zwierzyny? 

  

- Jenotów przed wojną nie było, przyszły dopiero po wojnie, rysie wprowadzili, kilka par, ale skłusowali. 

  

- Wilki do którego roku były?

  

- Po wojnie w latach pięćdziesiątych, przychodzili do wioski, do Pogorzelca. Pamiętam jeden sąsiad miał chlewek z grubych desek, no i się dobrały. Zaraz po wojnie strzelili wiele sztuk i płacili za zabicie, dobrze. Jak wystrzelali, to znów nie wolno strzelać. Do sześćdziesiątych których, to jeszcze byli w Wysokim Moście. Cietrzewi, głuszców nie było w Wysokim Moście. W Sernetkach przedwojenny gajowy mówił, że najbliższe stanowisko, to było w Tobolowie, ale już nie było w parku. Jelenie sprowadzili w latach 1960-70, przywozili w dużych klatkach, wypuścili pary. Nadleśniczym był wtedy Furman. Przed wojną też nie było ich w tej okolicy. Stare moje dziadki nie mówiły o nich. Sarny, dziki, łosie, kuny to tak, ale jelenie to nie. Ptaki bieliki na Wierchstawiu kiedyś byli, w osiemdziesiątym którymś roku jeszcze widziałem je na dużym świerku. Potem już ich nie widziałem, świerk usechł. Inne ciekawe ptaki - sowy kruki, zawsze były, gile też w zimie, w zawieje, mrozy przylatywały do wsi. Starzy ludzie mówili, że łabędzi było mniej, z puchu robili pierzyny, poduszki, tęgi był puch. Teraz łabędzi jest dużo.

  

- Czy Pan polował?

  

- Flintę miałem, ale żałowałem strzelać do zwierzyny, nie polowałem.

  

- Dużo tu kłusowali? 

  

- Nie, na zające trochę, zimą na lisy (modne były wtedy, dobrze płacili), na inne nie. Żelaza tu nie było zwyczaju, za Białymstokiem to tak. Wtedy było masę zajęcy, teraz nie ma, bardzo mało, zaczęły się opryski i się skończyło.

Jak byłem kawalerem, wieczorami latały nietoperze, to tylko smyrkali, teraz nie widać nic. Tutaj nie ma gdzie, szczelne budynki, a siedziały za okiennicami, nie ma drewnianych domów.

  

- Bociany są we wsi?

  

- Jeszcze muszę się za to wziąć. Były koło remizy w Pogorzelcu na tej wieży, co stojała, wieżę zwalili, gniazdo było ogromne, mieli słup postawić, zrobić i przychodzi wiosna, ani słupa ani gniazda, a zawsze było takie fajne, kla, kla, kla.

  

- Żałuje Pan, że poszedł na emeryturę?

  

- Bardzo, trochę się przyzwyczaił, ale pierwszy rok, to myślałem..., to ja chodził jak zatruty. 

  

- Czy były tu, na tym terenie, barcie na drzewach? 

  

- Ule to trzymali, wydłubane z grubych pni, mój dziadek te pszczoły lubiał, trzymał stare bartnie przy domu, ale nie na drzewie. Po wojnie miał jeszcze tylko Żynda "Bobra", dużo po wojnie, het.

  

- Jakie jest Pana ukochane, drzewo?

  

- Brzozę, modrzew lubię..., w życiu raczej miałem szczęście. Tylko szkoda, że żona umarła ..., 
a mówią, że podobno kobiety żyją dłużej.

    

indeks tematyczny "WIGRY" home Wigierski PN spis treści następny artykuł

.

.