Nr 4/2002

 

PARK I JEGO MIESZKAŃCY

 Anna Ambrosiewicz

DZIAŁO SIĘ

W PŁOCICZNIE

(1)

   

Pan Stanisław Kanoza (rocznik 1913) z zawodu stolarz, od II wojny światowej na stałe związany z Gawrych Rudą i Płocicznem. Przez kilkadziesiąt lat wykonał tysiące okien i drzwi, w wielu domach nad Wigrami można odnaleźć efekty jego pracy.

 

Pan Stanisław Kanoza (fot. M.Kamiński)

  

- Panie Stanisławie, skąd pan pochodzi?

  

- Moja rodzina pochodzi z Serskiego Lasu. Rodzice mieli tam gospodarkę i tam mieszkaliśmy. Urodziłem się w roku 1913. Do Płociczna, na stałe przybyłem w czasie wojny. 

  

- Jest pan związany z Suwalszczyzną i Puszczą Augustowską, czy puszcza z Pana dzieciństwa różniła się od tej obecnej?

   

- Niedawno wichura powaliła na Mazurach mnóstwo drzew. Pamiętam podobną katastrofę, jak byłem dzieckiem. Po I wojnie było kilka lat suszy i pojawiły się gąsienice, które jadły igły na drzewach, tak że jak się przechodziło nocą przez las, to słyszało się jakby deszcz padał, taki był to głośny odgłos, jak te liszki jadły szpilki. Drzewa były zniszczone. Leśnicy potem sadzili drzewa wśród wysianego żyta. I tak powoli puszcza, tam gdzie mieszkałem, odrosła.

 

- Wróćmy do czasu wojny i Pańskiego zamieszkania w Płocicznie.

 

- Mój starszy brat - Jan ściągnął mnie tutaj, on sam został zatrudniony w niemieckiej składnicy drewna obok tartaku. Wcześniej ukończył szkołę dla leśników w Białowieży i miał kwalifikacje do pracy przy drewnie.

  

- Pracował pan z bratem u Niemców? W jakim charakterze?

  

- Brat ściągnął mnie do siebie w charakterze stolarza, jako że miałem do tego smykałkę, już przed wojną terminowałem przez rok u stolarza w Warszawie, nauczyłem się robić meble. W 1939 roku po wojsku już byłem, służyłem w latach 1934 - 1936, a potem na początku wojny zostałem zmobilizowany i brałem udział w obronie Grodna. Od małego ojciec gonił mnie na pole, a ja z drewnem byłem za pan brat, ciągle do tego uciekałem. Pierwsze narzędzia, a trudno o to było, ojciec kupił mi po stolarzu Modzelewskim z Augustowa, którego bandyta Olechna w lesie między Studzieniczną a Serskim Lasem zamordował. Jakoś go złapali i osądzili, a majątkiem zmarłego dysponował jego bratanek, który też był stolarzem i robił u nas ule. Do wojska mieszkałem w Serskim Lesie, a po wojsku kolega zwerbował mnie za stolarza do tartaku w Augustowie. Oni wtedy dużo robót robili, a o robotę przed wojną było trudno. Trafiło nam się zlecenie na stolarkę osiedla w Płocicznie, które stoi do dziś. Budowali je dla pracowników tartacznych Bezdzieccy z Suwałk. My robiliśmy stolarkę budowlaną - okna, drzwi. Nasza ekipa dogadała się z technikiem Klebanem, który pochodził spod Lwowa. Wszystkie domki budowane były według jednego projektu, przypominającego domy góralskie.

  

- To były te najwcześniejsze pana kontakty z tymi terenami. A jak wyglądała praca w tartaku w wojnę?

  

    

- Tartak pobudowali Niemcy w I wojnę światową, był wtedy o wiele większy, niż kiedy ja zacząłem w nim pracować. Ciągnął się aż za dzisiejszą leśniczówkę, tę która stoi przy drodze do Bryzgla; stało tam siedem baraków z fundamentami - były to hale tartaczne; a po stronie przeciwnej na polanie pod lasem znajdowała się fabryka celulozy. Do dziś pod ziemią zostały tam kanały, piwnice.

Pamiętam, jak na moich oczach w 1940 roku Niemcy wysadzili wysoki ceglany komin. Były tam też ogromne bębny po trzy metry średnicy, do mieszania miazgi celulozowej. Te bębny to nasi wywieźli po wojnie, jeden zakopano przy tartaku, służył do przechowywania paliwa, ale dziś już go nie ma. Pod szosą prowadziły kanały do Stawku (jez. Staw Płociczański), tam zrzucano ścieki, po drodze były nawet studzienki ściekowe. 

  

Pan Stanisław przy swoim warsztacie (fot.M.Kamiński)

  

- Dużo drewna pozyskiwano?

  

- Drewno to były kopalniaki, papierówka, tarcica, dużo wywozili, plac był zawalony ciągle i ciągle. Wąskotorówką z lasu wywozili, potem ładowali na wagony szerokotorowe.

  

- Co pan robił jako stolarz?

  

- Jak się poznali Niemcy na mojej robocie, bo początkowo każdego polskiego fachowca mieli za nic, to ciągle coś nowego mi zlecali. Robiłem meble biurowe i mieszkalne, w Warszawie się nauczyłem gładkie kredensy robić. Poza tym wszystko inne.

  

- Jacy byli ci Niemcy - pracodawcy?

  

- To byli cywile, przeważnie Mazurzy. Kierownik tartaku mieszkał w tym domu, gdzie do niedawna była biblioteka (piwnice wyglądały jak schron), specjalnie dla niego był pobudowany. Miał zwyczaj, że przychodził na halę tartaczną i tak porozglądał się, porozglądał i jak nie strzeli w pysk jednego i na odlew drugiego, potem szedł ręce myć. Tartak miał imię Hörmanna Goeringa. Pamiętam, co jeden z Mazurów o Goebbelsie mówił (minister propagandy III Rzeszy): "Ten Goebbels to tak potrafi, że ty będziesz bosy, a on ci wmówi, że ty w butach". Pamiętam też takie zdarzenie, jak w tartaku pracownicy z materiału do łożysk wytapiali krucyfiksy, za parę jajek czy trochę słoniny "sprzedawali" je na wsi. Jeden Niemiec, jak się o tym dowiedział, wziął i połamał taki krucyfiks; za kilka dni dwa wagony go zgniotły na śmierć. Do dziś, jak patrzę na ten krzyż, myślę o tym.

  

ciąg dalszy ...  

      

indeks tematyczny "WIGRY" home Wigierski PN spis treści następny artykuł

.

.